sobota, 15 lutego 2014

Rozdział I : Pod Brzydkim Kaczątkiem

 - Odtłuszczone, bezkofeinowe latte macchiato. Wie pani, jestem na diecie – zamówiła kobieta w średnim wieku.- O i poproszę jeszcze pączka w białej czekoladzie, tą śliczną w-zetkę i ptysia.
- Już się robi- odpowiedziałam z uśmiechem i zabrałam się do przyrządzania kawy. Odtłuszczone, bezkofeinowe latte macchiato? Toż to czysta zbrodnia przeciw kawie! Ale cóż, klient nasz pan. Postawiłam "kawę" na tacy z ciastami i podałam kobiecie. Jeśli tak wygląda jej dieta, to ciekawa jestem ile ona je, kiedy na niej nie jest.

Do kawiarni "Pod Brzydkim Kaczątkiem" nie przychodzi zbyt wiele osób, ale na utrzymanie i dostatnie życie nam starcza. Nam to znaczy mi i mojemu tacie. Mama zmarła kilka miesięcy po moich narodzinach. Mój ojciec nigdy nie przestał jej kochać, co nie znaczyło, że dalej nie szukał szczęścia w miłości. Niestety na darmo. Coś mi mówi, że to chyba było u nas dziedziczne. Przy stoliku pod ścianą siedział obiekt moich westchnień. Jasnowłosy Jeremy Wright. Oddałabym dosłownie wszystko, żeby jego intensywnie zielone oczy patrzyły na mnie z miłością, żeby jego pełne usta czule szeptały mi wyznania miłości.

- Hej! Ziemia do Izzy!- Jade pomachała mi dłonią przed oczami.- Znowu odpłynęłaś.


Panie i panowie przedstawiam wam najlepszą przyjaciółkę pod słońcem. Jade Allen jest typem osoby, której ciężko nie zauważyć, ale jeżeli chodzi o to żeby podejść i zagadać to przeważnie brak chętnych. Powodem jest wygląd. Niegdyś długie karmelowe loki dziś są dredami ozdobionymi kolorowymi koralikami, duże brązowe oczy podkreślają grube, czarne kreski przecinające powieki. Jej chorą miłością są kolczyki. Jest dumną właścicielką między innymi monroe, kolczyka w płatku nosa, dwóch tuneli, helixa, tongue web (czyli w wiązadełku pod językiem) i tragusa. Zazwyczaj nosi spódnice i koszulki ulubionych zespołów.

-Dziewczyno on nie zwraca na ciebie uwagi- okręciła się na krześle przy ladzie i zeskanowała wzrokiem Jeremiego.- Po za tym nie jest ciebie wart. On leci tylko na puste lale.
- Pewnie masz rację- westchnęłam ciężko i spojrzałam na niego, ale to co zobaczyłam w żadnym stopniu nie przypominało chłopaka, którego widziałam przed chwilą.Wyglądał okropnie!

Włosy, a raczej to co z nich zostało było spalone.
Skóra przybrała barwę czerwieni, a między zwęglonymi pręgami zauważyć można było mięso odchodzące od kości.
Lewe oko wypłynęło z oczodołu, pozostawiając dziurę, ziejącą przeraźliwą pustką.
Tkanka osłaniająca szczękę, stopiła się całkowicie, odsłaniając zwęglone kości i pozostałości zębów.
Markowe ciuchy wyglądały jakby były spalone na węgiel, a dłonie? Dłoni w ogóle nie było. 

-Pomóż mi -szepną ledwie słyszalnie, spoglądając na mnie błagalnie jedynym okiem.

Moich uszu dobiegł straszny krzyk, sprawiający, że ciarki przeszły mi po plecach, a zaraz po tym usłyszałam dźwięk tłuczonego szkła. Minęło trochę czasu zanim zrozumiałam że krzyk wydobył się z moich ust, a na podłodze w milionach drobnych kawałków leży filiżanka, w której miałam podać Jade cappuccino. Wszyscy w kawiarni wpatrywali się na mnie. Niektórzy z przerażeniem, niektórzy z troską a inny z kpiną malującą się na twarzy. Do tych kpiących należał Jeremy. Nie ten Jeremy, który wyglądał jakby został dorwany przez apokalipsę zombie. Ten jasnowłosy Jeremy, w którym bujam się od podstawówki.

Tracę zmysły. Cholera jasna coś ze mną nie tak!

A może to z przemęczenia?

Nie pleć głupot! Ja po prostu zaczynam warować...

Nie! To na pewno z przemęczenia.

Tak, wmawiaj sobie dalej!

Ja cię nie słyszę lalalalala...

Definitywnie nie należę do normalnych osób, bo w końcu kto normalny ma rozdwojenie jaźni i kłuci się sam ze sobą? Chyba nikt!

-Izzy?- Spytała troskliwym głosem Jade. - Co się stało? 
-Po prostu źle się poczułam- skłamałam. - Zakręciło mi się w głowie.


Popatrzyła na mnie nieufnie. Dobrze wiem, że nie uwierzyła w moją wymówkę ale nic o tym nie powiedziała tylko zaproponowała, że mnie zastąpi i żebym poszła do domu. Niechętnie przystałam na jej propozycję i opuściłam kawiarnię.


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~


A więc moi drodzy przedstawiam wam pierwszy rozdział mojego opowiadanka. Przepraszam was że jest taki krótki i że tak mało się w nim dzieje, ale obiecuję poprawę ;) Tak więc Izzy jest jedną z głównych bohaterek. Drugą poznacie w następnym rozdziale. Tak więc, nie zostało mi nic innego niż życzyć miłego czytania :)

sobota, 8 lutego 2014

Prolog

  - Dziękuję za przybycie- powiedział mężczyzna stojący tyłem do nowo przybyłych, z zaciekawieniem wpatrując się w okno. Odziany był w drogi garnitur a jego krucze włosy przecinały srebrne wstęgi. Wygląd wskazywał, że mężczyzna ma nie więcej niż czterdzieści pięć lat, lecz to tylko pozory.
 - Co znowu staruszku?- Ares niedbale usiadł na wygodnym fotelu zarzucający nogi, na owalny stół stojący w centralnym miejscu pomieszczenia.
 - Ptaszki ćwierkają, że Tytani mają zamiar opuścić Tartar - odrzekł najstarszy mężczyzna w pomieszczeniu.-Oni szykują się do wojny z nami!
 - A czyżby tymi ptaszkami była niejaka Ossa?- spytała Hera, unosząc brew.
 - To nie istotne, kto jest źródłem- odparł zmieszany Zeus.
 - Za przeproszeniem, ale nie zgodzę się z Tobą- rozległ się słodki głosik. Uwaga zebranych skupiła się na Afrodycie. Kobieta wyglądała przepiękna. Ubrana była w dopasowaną, czerwoną sukienkę podkreślającą smukłą sylwetkę. Długie, blond loki jak zwykle miała rozpuszczone, a jej duże, intensywnie niebieskie oczy mieniły się wesoło.- Każdy dobrze wie, że Ossa jest straszną plotkarą. A na domiar złego, trzy-czwarte tego co od niej usłyszycie to kłamstwa wyssane z palca- mówiąc to uniosła prawą dłoń, demonstrując idealnie zadbane paznokcie.- I to z tego małego!
 - Kochanie, co ona znowu naopowiadała?-spytała troskliwie Demeter.
 - Rozpuściła plotkę, że jestem tak piękna tylko i wyłącznie dzięki operacjom plastycznym- odpowiedziała oburzona bogini piękna.
Po słowach Afrodyty w pomieszczeniu zapanowało chaos. Ares spadł z fotela , Apollo dotychczas cicho grający na cytrze, zbyt mocno szarpnął ręką, co spowodowało że kilka strun pękło wydając nieprzyjemny dźwięk, Hera i Demeter pocieszająco objęły poszkodowaną, a reszta bogów głośno komentowała. Niewzruszeni pozostali jedynie Posejdon i Zeus, który przyglądał się zamieszaniu z rosnącym gniewem.
 - Cisza!- krzyknął a zawtórował mu piorun przecinający nocne niebo.
Na te słowa wszyscy umilkli i spojrzeli na starego boga.
-Czy nie możecie być przez chwilę poważni?!- Zeusa łatwo było wyprowadzić z równowagi, ale dziś, zważając na powód zebrania, złościł się dwa razy szybciej.- To nie są żarty! Tam w Tartarze tysiące tytanów teraz szykuje się do kolejnej wojny.
 - Skoro pokonaliśmy ich za pierwszym razem, to teraz też nie powinno być problemu – zauważyła Artemida.
 - Ale oni przez tysiące lat rośli w siłę- wtrąciła Atena.
 - Zeusie, bracie, przecież za pierwszym razem była nas zaledwie garstka w porównaniu do tego ile bogów dziś chodzi po świecie – rozbrzmiał basowy głos Posejdona.- A do tego mamy herosów, których ciągle przybywa, mimo surowego zakazu.
 - Herosi...-wyszeptał Zeus spoglądając na swoje dłonie.- To jest to!
 - Że niby co?- spytał wiecznie nieprzytomny Hermes.
 - Potrzebuję ochotników, którzy poprowadzą szkołę dla herosów- powiedział Zeus mocno akcentując następne słowa.- Akademie półkrwi!
 - Taa już widzę las rąk- mruknął pod nosem Ares.
 - O! Mamy już pierwszego ochotnika- powiedział z satysfakcją Zeus, na co Aresowi zrzedła mina.- Posejdonie, będziesz nadzorował akademię, a towarzyszyć wam będzie Nike.
 - Ale skoro Posejdon tym się zajmie, to może nie będę plątał mu się pod nogami – dodał chytrze Ares.
 - O nie nie, mój drogi- zaśmiał się Posejdon.- Bardzo mi się przydasz.
 - A Hera mówiła " nie wychylaj się dzieciaku, ojciec potrafi byś złośliwy".Ale nie! Ja zawsze muszę po swojemu- bóg wojny ruszył do wyjścia mrucząc pod nosem.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Tak więc, a oto jest i prolog. Mam nadzieję, że nie wyszedł mi aż tak beznadziejnie jak mi się wydaje i że wam się spodoba. Tak więc miłego czytania i branoc ;*

~Kolorovva 

Powitać ;)

"Pa­mięta­cie, kiedy by­liście małymi dziećmi i wie­rzy­liście w baj­ki, marzy­liście o tym, ja­kie będzie wasze życie? Biała su­kien­ka, książę z baj­ki, który za­niesie was do zam­ku na wzgórzu. Leżeliście w no­cy w łóżku, za­myka­liście oczy i całko­wicie, niezap­rzeczal­nie w to wie­rzy­liście. Święty Mi­kołaj, Zębo­wa Wróżka, książę z baj­ki - by­li na wy­ciągnięcie ręki. Os­ta­tecznie do­ras­ta­cie. Pew­ne­go dnia ot­wiera­cie oczy, a baj­ki zni­kają. Większość ludzi za­mienia je na rzeczy i ludzi, którym mogą ufać, ale rzecz w tym, że trud­no całko­wicie zre­zyg­no­wać z ba­jek, bo pra­wie każdy na­dal cho­wa w so­bie is­kierkę nadziei, że które­goś dnia ot­worzy oczy i to wszys­tko sta­nie się prawdą. [...] Pod ko­niec dnia, wiara to za­baw­na rzecz. Po­jawia się, kiedy tak nap­rawdę te­go nie ocze­kujesz. To tak, jak­byś pew­ne­go dnia od­krył, że baśń może się nieco różnić od twoich wyob­rażeń. Za­mek, cóż, może nie być zam­kiem. I nie jest ważne "długo i szczęśli­wie", ale "szczęśli­wie" te­raz. Raz na ja­kiś czas, człowiek cię zas­koczy, i raz na ja­kiś czas człowiek może na­wet zap­rzeć ci dech w pier­siach."

Cześć ! Na tym blogu w niedługim czasie będą pojawiać się rozdziały. Tak, tak Kolorovva znowu wraca do pisania i znowu będę męczyła was (o ile wgl ktoś tu kiedykolwiek zajrzy) moimi wypocinami. Tak więc moi mili adiós i miłego dnia, a raczej wieczora ;)